::paura e delirio a las vegas

Kalabryjskiej przygody ciąg dalszy.

21 lutego, 2008

::zza okna





::noi solo noi

A oto i my i nasi przyjaciele/ znajomi :)))




Lucia (dziewczyna szefa) i Kathy (eliminata numero 10)





Ja- i się nigdy nie zmieniam, niestety.


Dziewczyna Lelo, Lelo i chłopak Izy0 brat szefa.


Pasquale (18 lat), Gianni (mój eks, tylko dlaczego przestraszony?) i cholera-wie-kto.

Carmine i Richardo, przyjaciele z Milano.

Luigi i Lucia.

Hermenegilda czy Ermelinda, czy jak ona się nazywa?

Izzi i Saverino.

Izzi, ja i nasza przyjaciółka Azja.


-Pokaż wszystkim jaka jestem piękna!- Azja.

08 lutego, 2008

::can you see what i see?

...i tak właśnie zaczął się Nowy Rok.

Ann, obok Carmelo grający w karty neapolitańskie, śmieszne, z rysunkami koni. On pije piąte czy szóste Peroni, ja pierwszą herbatę.
-I jak tam, Annetta, wszsytko w porządku?- pyta.
Uśmiecham się, pamiętając o tym, co wymyśliła Izzi w przypływie geniuszu.
(myśląc o najbardziej znienawidzonych klientach myśl o nich, jakby należeli do twojej rodziny. Wyobraź sobie, że to jest twój dziadek, wujek, wstrętna ciotka. Nawet, jesli w rzeczywistości nie masz takich wyrzutków wokół siebie.)
-Tutto ok, grazie mille.

I sms. Carmine.
Carmine i Mozzi, przyjaciele. Już wiem, że będzie mi ich brakowało.
I już wiem, że to z nimi to tak na zawsze, co by się nie działo. Najlepsze imprezy i nieopanowane wybuchy śmiechu. I tylko z nimi można spać w czwórkę w dwuosobowym łóżku. Nie odczuwając ciasnoty.
Tylko im zachciewa się >>tostów ze wszystkim<< o piątej rano, chwilę po tym, kiedy Izzi skończyła montaż 30 panin i- z braku panin- sześciu chlebów.
Tylko Carmine może nie spać całą noc tylko po to, żebym ja mogła położyć się spać na godzinę nie martwiąc się o to, że nie wstanę na szóstą.
(Swoją drogą, całkiem nieźle to wykombinowałam, 3 h snu popołudniu, 2 h snu nad ranem, basta.)
Tylko Mozzi jest w stanie wypić 21 butelek coca-coli, tych pół litrowych, w trakcie jednego dnia (i wymiotować calusieńki następny dzień!).
Lepszego divertimento nie jestem w stanie sobie wyobrazić.

No, chyba że mówimy o dwóch największych imprezach roku- Natale i Capodanno.

Natale. Kolacja wigilijna, która wcale takowej nie przypominała.
-Biegnij do supermarketu i kup kurczaka, bo dzisiaj się nie je mięsa- nasz szef nie uznaje postu.
-Trzymaj wino, włącz piekarnik. Umiesz to zmontować, nie? Vaschetta, origano, tak jak zawsze robiła Giusy, tylko dodaj pomidory.
O mamma!
Po chwili:
-Wlałaś litr czy dwa wina? Dwa? To dolej jeszcze trochę!
Wielki stół i nas troje. Bo nasz szef chce zjeść z nami. Odrzuca jakieś dwieście zaproszeń na kolację wigilijną, i to dobrze, bo w ten sposób wszyscy jego znajomi czują się winni. Donoszą nam jedzenie, choć nasza trójka i bez tego wygląda wystarczająco dobrze.
-Luigi, zapomnij, nie będziesz jadł w dresie!
-Nie da rady, przywieźli mi złe spodnie od garnituru.
-Nieprawda, chcesz jeść w dresie, żeby ci się więcej zmiesciło- uśmiecham się pod wąsem.
-Dobra, przynieś mi buty z domu.
No to idę. Kręcę się po domu naszego szefa w poszukiwaniu butów, które pasowałyby do wigilijnej kolacji. Są! Kozaczki za kostkę, z futrem. Gdzie on to kupił, do diabła? Jest jakieś piętnaście stopni ciepła. Na ulicach w najlepsze rosną pomarańcze i mandarynki, kwitnie gwiazda betlejemska.
(Przy okazji znajduję zaginioną jakiś tydzień temu butelkę sambuki. I wszystko jasne.)
-Ou, Lu! (Tak wygląda nasz sposób porozumiewania się.) Zostawiłam ci buty w łazience, idź się przebrać. Ej, zostaw tę pastę, jeszcze nie jemy!
-Ou, mam dobre wieści, brakuje mi paska. Przyniesiesz mi?
I znów lecę do domu naszego szefa, robie przesznupping, znajduję pasek, wreszcie możemy jeść. My ładnie ubrane, stół bez obrusu (bo nasz szef nie uznaje), Lu w dresie z napisem Azienda Agricola Palumbo (to on, to on!) Brancaleone. Starczy, że nałożył sobie nową porcję żelu na włosy.
Co jemy?
Danie główne: pasta al forno, chyba najlepszy z najlepszych gatunków pasty. Ryba i kurczak w białym winie (chyba stary nauczył mnie gotować!), kalmary, KALAFIOR!!! (danie tradycyjne), jakieś przedziwności, których nawet po polsku nie potrafię nazwać. I wino, wino, wino.
Wpół do dziesiątek przychodza pierwsi klienci.
-Amaro, amaro, amaro.
Widać, że wszyscy zjedli zbyt dużo. I ja zaczęłam stosować ten sposób, choć Carmine twierdzi, że na trawienie pomaga tylko pierwsze amaro. Dice lui, znaczy mówi to on, który pamiętnej nocy latem wypił 16 Amaro Del Capo i spał na plaży? (Przy piętnastym amaro to już wierz mi, przestajesz trawić w ogóle!)
Ja i Mozzi preferujemy Jaga.
(-Per me un Jag, per te?
-Jag, jag!)

-O-oł, skończyło się Montenegro, ale chłopaki, dość już amarów, pijemy spumante! Ricominciamo!

-Ou, Aneta, idź włączyć karaoke. i siedź tam z nimi bo znów wszystko zepsują.
No to idę. Iza pracuje za dziesięciu. Jest około stu osob i wszyscy twierdzą, że za bardzo się obżarli. Ja idę udawać, że znam włoskie piosenki.

W trakcie kiedy moja przyjaciółka dzielnie odpiera ataki napływających falami mafiozów z Africo, ja montuję sobie nowego chłopaka.

-Aneta, pijesz z nami! Ou!
-Ou, pewnie! Lecę po kieliszki.
Jedna butelka, druga, dziesiąta.

-Cześć, możesz mi puścić piosenkę >>Ou, ou, cavallo, ou cavallo, ou, ou...<(Cavallo znaczy koń ;-)).
-A czyje to jest?
-A skad ja mam wiedzieć?
O mamma.

-Ja ci pomogę, usiądę tu z tobą i poprowadzimy to karaoke razem.
-Perfetto.

Czy mój nowy chłopak znów musi nazywać się Giovanni?

-Dobra, gaś to, jedziemy do kościoła- Gianni ciągnie mnie za koszulkę.
-Co? Jakiego kościoła? Zwariowałeś? Przecież wszyscy są pijani.
-Albo jedziesz do kościoła albo z tobą nie rozmawiam!

I pojechali. nie było ich może z piętnaście minut. Powinnam wierzyć, że byli w kościele?
Później było już tylko gorzej.

-Aneta, jest druga, idź spać. Masz na szóstą, kazał ci przekazać Luigi- czy Iza sobie żartuje? Ja się bawię w najlepsze, właśnei otwieramy kolejne spumante.
-Spoko, spoko, dzisiaj się nei śpi, przekaż Luigiemu że ja robię turno z Giannim i Lelo.
-Jak sobie chcesz.

(w tym momencie powinnyśmy zacytować smsa jakiego wysłałam Izzi po pamietnym spiciu się z Luigim u Sacca. Izz, skasowałaś go?)

-Gianni, weź tubo i polej wszystko na zewnątrz wodą, przynajmniej się na coś przydasz- mówi nasz szef do mojego nowego chłopaka około szóstej rano.
-Wiesz, Aneta, ja to lubię jak macie nowych chłopaków, Danielle ostatnio czekając na Izę wyniósł śmieci i przyniósł wszystkie szklanki z saletki- to do mnie.
Ja też lubię mieć nowych chłopaków, tak między nami. Podejrzewam, że Izzi też?

Około dziesiątej rano nawet Lelo zmyka do domu. O dwunastej piszemy karteczkę:
-Scusate, przepraszamy, zamknięte, zapraszamy około 15.00.
Na trzecią musi przyjść Saverio i Cathy. Współczucia. My nie dajemy rady.

Ja nie mogę zasnąć, obiecuję sobie nigdy więcej nie wymawiać nazwy prosecco.
Aż do następnego dnia.

I w ten właśnie sposób odkrywam na nowo, jak mało snu jest mi potrzebne.
Odkrywamy też kolejne VELENO- tzn. truciznę- prosecco, vino bianco spumente, Sergio Mionetti.

Z przyjemnością opiszę teraz dwa pamiętne zejścia mojej kochanej przyjaciółki, spowodowane wspomnianym właśnie Sergio, którego nazwa została zmieniona na imię bardziej swojskie- Izabella.

Nie pamiętam, kiedy zejście to miało miejsce pierwszy raz, mogę natomiast ręczyć, że odbyło się bez mojego udziału. Poszłam do domu około czwartej nad ranem i Izzi właśnie otwierała butelkę w celu nalania sobie kieliszka. Wróciłam o szóstej i było już po wszystkim.
-Ouuu, kocham cię, kocham, Luuuuuuigi, kochasz mnie?
(Łup! Tu Izzi spada z krzesła.)
-Chcę do łazienki.
-Ej, ja nie chciałam do łazienki, co ja tu robię?

-Aneta, weź schowaj Izę, zaraz się zejdą ludzie na kawę, niech nie siedzi na dworze. Idźcie do saletki. Nie pokazujcie się nikomu.
-Ouuuu! Aneta! Szybko, vedi, Izzi i Luigi leżą na środku ulicy! Leć po nich! -nasz szef sam nie wie, śmiać się czy płakać.

Ja wiem. Tak kończy się nasza miesięczna abstynencja. (Dałyśmy radę? Dałyśmy!)
Od tego dnia spijam się regularnie z jedną z najbardziej potente rodzin we Włoszech.

-Nie, dzięki chłopaki, muszę iść do domu.
-Nie idź, zostań jeszcze.
-Ou, Luigi, powiedz im, ja muszę być na szóstą w pracy!
-Siedź tam i koniec. Najwyżej przyjdziesz trochę później.

Nobody said it was easy.

I Sylwester. Po pracy szybko do domu, do Mozziego, oops, dzwoni rozdrażniony Luigi, dziewczyny, gdzie jesteście? Azja czeka na was przed domem, klucze, ou, i biegiem do supermarketu bo jestem głodny!
No, głopdny Lu równa się zły Lu. Ubieram dresy Mozziego i biegniemy.

Azja- co by o niej nie powiedzieć, jest jedną z naszych najlepszych przyjaciółek.
-Dziewczyny, zrobiłam zakupy, idziemy gotować. Pasta al forno, lentiky, kupiłam butelkę wina, słowo daję, na trzeźwo nie dam rady.
Azja przymierza się do zrobienia striptizu. Niezła atrakcja wieczoru.
(Luigi: -Tylko wy mi nie tańczcie jak was będą prosić, ok?
Że niby JA mam nie tańczyć?!?)

Azja: -Och, ja lubię moją pracę, naprawdę. Tylko czasami jestem taaaaka zmęczona.
Nic dziwnego. Już o 22.00 Azja jest naprawdę ZMĘCZONA, jak to mówi Saverio.

(Dzień po Sylwestrze: -Non ero ubriacco, era grandissima stancezza. Tak, nie byłeś pijany, Saverio. Byłeś tylko zmęczony. Zwłaszcza, kiedy śpiewałeś poł wieczoru i nie dopuszczałeś nikogo do mikrofonu, eh?)

O 22 jemy kolecję. Ja już jestem brilla, Azja też, Paulo- jakiś przypadkowy stary dziad, Saverio i Lucia, ale tylko trochę. O północy nadal jesst pusto, a my w to nie możemy uwierzyć. Luigi twierdzi, że tutaj to jest normalne, my patrzymy po sobie znacząco i otwieramy kolejną butelkę Sergio.
Nasz szef zakupił sztuczne ognie za pięćset euro, które wypuszczamy z dymem w jakieś pół godziny. Azja prawie rozbiera się na środku ulicy i macha do przejeżdżających samochodów.
O 00.45 robi się pełno ludzi. Ja przez chwilę sprawiam wrażenie, że pracuję, po czym Luigi wysyła mnie do saletki. -poprowadź karaoke, a jak ktoś coś będzie chciał to zbierz zamówienie.
Perfetto.
-O, po tygodniu raczyłeś się odnaleźć- to do mojego chłopaka.
-Ach, to już cały tydzień minął?- prawie udaje mu się mnie oszukać. Co za sciacallo!


-------------------------------------------


Taaa......mój chłopak Danielle. Ja nie mam tyle czasu na zawieranie nowych znajomości wieczorami co Anett więc załatwiłam sprawę szybko i sprawnie.
-O cześć Danielle, musimy porozmawiać(mówię biegnąc z tacą przez korytarz koo toalety)
-słucham Szakalla (nikt nigdy nie nazywał mnie szakalem nocy z taką pasją),
-mamy poważny problem, ja Cię kocham (nie, zebym go znała, ale po 10 godzinach biegania w tę i spowrotem wydawało mi się to śmieszne)
-taaa, to jest nas dwoje, bo ja Cię tez kocham, ale muszę iść do domu przed drugą, nie spałem 2 ostatnie dni,

6:00
Nasz szef przerażony pyta kolegi Franczesko:
-co zrobiliście z Danielle? zamiata przed knajpą!
-całował się z Izą (ze stoickim spokojem odpowiada Franczesko)
-Ou Szakallllllla!!!!!!!!!!

Jeśli w Barze Plaza wydaje Ci się, że nikt Cię nei widzał to oznacza, że cała wioska w ciągu 5 minut dowie się o wszystkim.
Anett też coś o tym wie.

-byłaś z Miko w restauracji?? (dziewczyna naszego szefa pyta Anet wbiegającej z tajemniczym uśmiechem do Baru,
-ou szit, nikt nawet nie wiedział, że wychodziłam, a co dopiero z kim?!?!?!


Jesteśmy w Palizzi, nie w Milano. Jak mawia nasza przyjaciółka polka do męża wychodząc z domu, gdy ten pyta ją gdzie idzie.
W Palizzi jest jedna ulica. Jak chcesz gdzieś jechać musisz nią przejechać, tylko Marco zna tajemne ścieżki, ale on ma dziewczynę i występuje incognito ze mną w samochodzie.


I wczorajsza poranna 7 godzinna rozmowa z Danielle (zawsze podziwiałam ludzi, którzy potrafią godzinami rozmawiać ze mną po włosku)
-czekałem na Ciebie do 5 rano, dasz się chociaż odwieźć do domu?
-Danielle, ale czy ty nie pomyliłeś drogi do mojej hacjendy??
-rozmawiałem z Luigim, kończysz pracę o 6-tej, jest 5-tą, najwcześniej za godzinę możesz wracać do domu,

hmmm....od dzisiaj mogę Lu nazwyać naprawdę moim właścicielem.......

-Wiesz co wydaje mi się, ze nasza miłość ma marne szanse na przetrwanie, Ty wyjezdzasz za miesiąc, a ja wrócę do Palizzi za dwa.....w zasadzie to już się chyba nie zobaczymy....
-hmmm......Danielle, muszę Ci przyznać rację...ale momento, Ty uwierzyłeś w to, że naprawdę Cię kocham??
-Ouuu Szakallla, cholera wie co Ci po głowie chodzi, powiedziałaś TI AMO conajmniej 100 razy!
-bo to ładna fraza....

11:00

-Muszę wracać do domu Szakalla, za parę godzin wyjezdzam, ale nie myśl, że jak wrócę to nie będę na Ciebie czekał do 6 rano jeśli jeszcze tu będziesz....
-hmmm....ok, papa i pamiętaj, że strasznie Cię kocham,
-nooo....pamiętaj, że ja Ciebie też i w 2013 bierzemy ślub, już powiedziałem mamie



Zerwanie po włosku, najpiękniejsze jakie przeżylam.

-szakalla, z czego Ty się tak śmiejesz?!?!?!już się nigdy nie zobaczymy!!!zrobiłem ten film z naszymi zdjęciami, żeby zawsze o Tobie pamiętać!!! Z czego do cholery ta Szakalla się śmieje!?!??!?!
-a mam płakać?
-mogłabyś chociaż udawać, że Ci przykro.....cierpiałem 2 tygodnie bez Ciebie w rzymie.....cholera skończ się śmiać!!!
-Kocham Cię
-skończ i zachowaj powagę sytuacji!
-ale Tobie się też chce śmiać!
-nieprawda! jest mi przykro!

No i spumante, o ktorym wspomniala Anet...smierc w oczach jak widze ta trucizne.....przytocze tu pewien poranek....

-jestes stracona! budzi mnie krzyk Anett....
-otwieram prawe oko...lewe nieotwieralne...piecze niemilosiernie......-Anett, umarlam?
-nie, chyba sie spilas wczorajszego poranka...

Hmm...proboje sobie przypomniec zdarzenia sprzed kilku godzin.....ostatnie co pamietam to jak spadam z drabiny wyciagajac z pieca 3 blachy pelne goracych rogalikow....

-i mowie Ci serio! wsadzily z Lucia te podeptane rogaliki do witryny, myslalem, ze zabije obie!!!! (na nastepny dzien nasz Szef opowiada wszystkim obiecnym)

Otwieram lewe oko z trudem....co mnie lupie w krzyzu niemilosiernie.....nie czuje lewej reki....czy ja mialam zderzenie z tirem?

-i jak sie wywalila na srodku ulicy z Portogallo!!! Myslalem, ze jest martwa!!!( znowu dowiaduje sie nowych rzeczy od naszego szefa dzien pozniej....)

Po podliczeniu strat dnia nastepnego okazuje sie, ze:
-poparzylam lewe oko spadajaca mi na twarz blacha,
-istnieja podejrzenia, ze wyciagalam te blachy bez protekcji, bo prawa dlon posiada bable poparzeniowe 3ciego stopnia,
-mam wielkiego siniaka pod pacha! nie wiem skad sie wzal....
-moje lewe przedramie jest fletowo-czerwone...do dzisiaj.....tez nie mam pomyslu....
-potezne zadrapanie biegnie od mojej pachy do przedranienia...nie jestem w stanie wytlumaczyc.......

Wstyd towarzyszacy mi w drodze do pracy jest nie do opisania...ok, biore sie w garsc, jeszcze 5 metrow...gleboki wdech....

-Czesc...Ty zyjesz!?!?!?!tym okrzykiem witaja mnie wszyscy przychodzacy do Baru.
-pragne umrzec.... to jedyna odpowiedz ktora mi sie nasowa.

Tego wieczoru odbywam powazna rozmowe z sama soba. Miesieczna abstynencja oslabila moja odpornosc na alkohol, nie powinnam pic tyle co zwykle...nie powinnam wcale pic...wiecej nie pije...nie pije....


Dwa dni pozniej powtarzam poranna smierc.


Trzy dni pozniej:
-no i nalejcie szklaneczke szampana dla tej biednej kelnerki, musi sie z nami napic!
-nieeeeeee, ona nie moze pic!!!!!! Krzycza wszyscy obecni z przerazeniem w oczach......
-nie dziekuje, stronie od alkoholu odpowiadam ze spuszczona glowa...

Tydzien pozniej sytuacja jest juz tylko smieszna.

-Nawet sie nie przewrocilas...bylem rozczarowany (Saverio)
-oooo!!! nasza piosenka leci...Vivo per lei!spiewalysmy to razem na karaoke! i "alba chiara" 100 razy,(Lucia)
-nie zartowalem mowiac, ze dam wam 6 tysiecy euro, tylko zostancie jeszcze 4 miesiace z Aneta(Luigi)
sms od Danielle: ja tez cie kocham...


Luigi ty miales w domu taka ksiazke jak ostatnio u ciebie sprzatalysmy "e facile controlare alkohol" moge pozyczyc?



*****************************************************************************************************

JESTESMY!
LAS VEGAS ODKRYLO INTERNET!!!!!!!!!!!!
Obiecuje od jutra tysiace zdjec, miliony piosenek i wszystko inne...
Z nowosci: 4 marca lecimy do Lizbony!!!!!!!!!!

Kto ma zamiar do nas przyjechac?

25 listopada, 2007

::just one wish

W zwiazku z pewnymi problemami natury technicznej poprzedni post zamieszczony zostal na stronie las-vegas-on-tour, za utrudnienia dziekujemy kolezance Majewskiej, wszelkie skargi i zazalenia prosimy kierowac bezposrednio do niej, z pominienciem mojej osoby.

Las Vegas znow w formie. Dokonalysmy kilku intratnych zakupow- nowa ladowarka do komputera, nowy aparat, wyposazone w niezbedny nam sprzet ruszamy ponownie do miejsca przeznaczenia- Kalabrii.

Nie mozemy narzekac. W ciagu miesiaca wakacji udalo nam sie poznac Londyn z mapa metra w reku. Nie ma dzielnicy, ktorej bysmy nie zwiedzily. Nawet z walizkami udalo nam sie zafundowac sobie poldarmowa przejazdzke autobusem przez Notting Hill. Z walizkami przeszlysmy wszystkie mozliwe schody na stacji metra Camden Town, co wydawalo sie niemozliwe.

Trafilysmy w sam srodek najlepszej miedzynarodowej imprezy, jaka moglysmy sobie wymarzyc. Nowa Zelandia, Canada, Niemcy, Urugwaj, Grecja, USA, Hiszpania- cos wspanialego! Rozmawialismy w pieciu albo nawet i szesciu jezykach, wypilismy mnostwo wina, gotowalismy, ogladalismy zdjecia i gralismy w Uno.
Raz nawet udalo mi sie wygrac.

Wspomne rowniez ze przezylam calkiem mila randke w National Gallery z pewnym uroczym- acz przedziwnym- Wlochem.

24 listopada, 2007

POZDRO

***SCUSSI

zdjęcia z Londynu są dostępne pod adresem www.las-vegas-on-tour.blogspot.com, pomyliło mi się


KISSES z Milano

16 listopada, 2007

::2 become 1

Londyn!

...Juz wkrotce zdjecia.